.

Image Map

sobota, 5 listopada 2011

Witajcie w Holandii...Zuza nadal gorączkuje...

Już kilka dobrych miesięcy temu trafiłam na bardzo fajny blog.Blog mamy Kuby - aniołka, który odszedł w 2006 roku, a mimo tego mama nadal umieszcza posty. W taki sposób informuje synka co się dzieje u nich w rodzince. Bardzo często wracam do ich bloga. Dlatego pozwolę sobie wkleić coś co bardzo często czytam..

A więc jest to tak:
Oczekiwanie na przyjście dziecka na świat można porównać do planowania wspaniałej, wymarzonej podróży do Włoch. Kupujesz wtedy mnóstwo przewodników i piszesz cudowny plan. Zobaczysz Koloseum, posąg Dawida, popłyniesz wenecką gondolą. To wszystko jest bardzo ekscytujące. Po miesiącach przygotowań nadchodzi wreszcie ten wymarzony dzień, pakujesz bagaże i… ruszasz w drogę.
Kilka godzin później samolot ląduje, a stewardesa wchodząc na pokład mówi: „Witajcie w Holandii”. 
- W Holandii? – mówisz – Co to znaczy? Przecież chciałam lecieć do Włoch, powinnam być teraz we Włoszech, całe życie marzyłam, aby zwiedzić Włochy! – Nastąpiła niespodziewana zmiana planów. Wylądowali Państwo w Holandii i musicie tu już zostać. Nie ma powrotu.
Zatem musisz tu wysiąść, kupić nowe podręczniki, nauczyć się całkiem nowego języka. Ale z drugiej strony, spotkasz tu ludzi, których w innym przypadku nie miałabyś możliwości poznać.
Fakt, to całkiem nowe miejsce. Z pewnością inne niż Włochy, może mniej atrakcyjne i pociągające, ale gdy już tu jesteś, wciągniesz pierwszy haust powietrza i rozejrzysz się dookoła zaczniesz nagle zauważać, że w Holandii są oryginalne wiatraki, rosną łany przepięknych tulipanów i że to z Holandii, a nie z Włoch pochodzi Rembrandt.
Gdy inni, których znasz będą wyjeżdżać i wracać z „twoich” wymarzonych Włoch, ty przez resztę życia będziesz mówić: „Tak, to tam właśnie miałam pojechać, tam planowałam być”. I żal z tym związany pewnie nigdy nie minie gdyż utrata marzeń jest najbardziej bolesna.
Lecz jeśli spędzisz całe życie, opłakując fakt, że nie dane Ci było dotrzeć do Włoch, nie dostrzeżesz w pełni, jak pięknym krajem może być Holandia.

Źródło: Tekst ten napisała Emily Pearl Kingsley, matka chłopca z zespołem Downa. Od urodzenia poddawała syna wszechstronnej rehabilitacji, sama stworzyła cały szereg ćwiczeń usprawniających, a efekty, jakie osiągnęła, wzbudziły podziw i uznanie specjalistów.


Uwielbiam takie teksty...Moja "Holandia" jest dużo piękniejsza niż jakiekolwiek inne "państwo" i za nic w świecie bym z niego nie "wyjechała".

A co do tej naszej "Holandii" cały czas gorączkuje. Miałyśmy nadzieję, że w piątek pozwolą nam wyjść i zbić ja w domu. Tu jest jak w saunie ciepło, mało świeżego powietrza, mnóstwo infekcji itd. W domu wiadomo nie dość, że swojsko to przede wszystkim warunki do których Zuz jest przyzwyczajona. W piątek rozmawialiśmy z prowadzącym, na szybko zrobili badania krwi żeby sprawdzić czy jest jakaś infekcja. Okazało się, że wyniki są gorsze od ostatnich i nie ma mowy o jakimkolwiek wyjściu do domu. Kolejna droga (wenflon), kolejny antybiotyk dożylnie- podobno silniejszy. I czekanie do wtorku do badań kontrolnych. Gdyby były spadkowe wypuścili by nas na lekach doustnych. Więc czekamy do wtorku.
Wczoraj gdy weszłam do zabiegowego okazało się, że dożylny antybiotyk został wycofany przez doktor dyżurna , a droga ma zostać do soboty popołudniu. Troszkę nie wiedziałam co mam zrobić, skoro miało być dożylnie czemu jest doustnie?! Dziś rano przyszła pani doktor i powiedziała, że faktem było to, że powinna dostawać dożylnie antybiotyk. Prowadzący przekazał jej wieści o złych wynikach, ta zadzwoniła do laboratorium podobno 2 razy bo dostała inne wyniki niż te o których wiedziała od prowadzącego. Podobno były lepsze od ostatnich więc nie jest potrzebny dożylny antybiotyk... już zgłupiałam. Pewnie posiedzimy teraz przez to dłużej. Mogliśmy wyjść wczoraj na 2-3 tyg i wrócić na cewnikowanie, a teraz znowu się wszystko wydłuży. Praktycznie siedzimy już 18 dni, Zuz jest po Echu, i na antybiotyku nic się nie da zrobić póki ma temperaturę... Chciałabym wyjść w poniedziałek wyleczyć małą sama. Wiem, że powrót do domu wyszedł by jej tylko na dobre.. Zobaczymy w poniedziałek...






AAAa i jeszcze się przypomniało.. Poznałam tu w szpitalu świetną silną kobietę. Mamę Prawdziwej Damy Zuzi-aniołka ( † 30.10.2011 † ), która na jednym z portali umieściła taki oto tekst : 


Bowiem każdego dnia wraz z dobrodziejstwami słońca Bóg obdarza nas chwilą, która jest w stanie zmienić to wszystko, co jest przyczyną naszych nieszczęść. I każdego dnia udajemy, że nie dostrzegamy tej chwili, że ona wcale nie istnieje. Wmawiamy sobie z uporem, że dzień dzisiejszy podobny jest do wczorajszego i do tego, co ma dopiero nadejść. Ale człowiek uważny na dzień, w którym żyje, bez trudu odkrywa magiczną chwilę. Może być ona ukryta w tej porannej porze, kiedy przekręcamy klucz w zamku, w przestrzeni ciszy, która zapada po wieczerzy, w tysiącach i jednej rzeczy, które wydaja się nam takie same. Ten moment istnieje naprawdę, to chwila, w której spływa na nas cała siła gwiazd i pozwala nam czynić cuda. Tylko niekiedy szczęście bywa darem, najczęściej trzeba o nie walczyć. Magiczna chwila dnia pomaga nam dokonywać zmian, sprawia, iż ruszamy na poszukiwanie naszych marzeń. I choć przyjdzie nam cierpieć, choć pojawią się trudności, to wszystko jest jednak ulotne i nie pozostawi po sobie śladu, a z czasem będziemy mogli spojrzeć wstecz z dumą i wiarą w nas samych.
Biada temu, kto nie podjął ryzyka. Co prawda nie zazna nigdy smaku rozczarowań i utraconych złudzeń, nie będzie cierpiał jak ci, którzy pragną spełnić swoje marzenia, ale kiedy spojrzy za siebie – bowiem zawsze dogania nas przeszłość – usłyszy głos własnego sumienia: „A co uczyniłeś z cudami, którymi Pan Bóg obsiał dni twoje? Co uczyniłeś z talentem, który powierzył ci Mistrz? Zakopałeś te dary głęboko w ziemi, gdyż bałeś się je utracić. I teraz została ci jedynie pewność, że zmarnowałeś własne życie.”
Biada temu, kto usłyszy te słowa. Bo uwierzył w cuda, dopiero gdy magiczne chwile życia odeszły na zawsze.



Dokładnie! Cała prawda! I my podejmiemy ryzyko, żeby Zuzi było jak najłatwiej..!