.

Image Map

środa, 20 lutego 2013

bez przygód się u nas nie obejdzie...

Jesteśmy już w Polsce, jednak nie obyło się bez przygód. Kilka godzin przed wylotem Zuza była strasznie marudna, delikatna i wszystko doprowadzało ją do płaczu. Okazało się, że gorączkuje 38.7 . Z tą temperaturą udałyśmy się na lotnisko gdzie była dłuuuuuuga kolejka do odprawy. Przedostałyśmy się już na drugą stronę tam czekał już na nas wujek Krzysiek , bo też leciał do Polski. W samolocie wielkiej tragedii nie było chociaż temperatura doszła do 40.7. Większą część lotu Zuza smacznie sobie spała. Na lotnisku już czekały nasze Kępinkowe dziadki.

Zuz pierwszy raz na nocniku, krzyk, płacz a wszystko przez gorączke:(


Nocka cała nie przespana, Zuza niespokojna, pobyt zaczął się strasznie nie przyjemnie. Rano gdy tylko się ogarnęłyśmy przyjechał po nas pan Heniutek i zabrał do przychodni. Tam mamy baaardzo dobrą i miła panią doktor. Babcia Terenia zważyła Zuzę, mamy 11.59 kg. Troszkę byłam w szoku bo podobną wagę miała ostatnio jak byłyśmy na śląsku, po prostu bardzo powoli przybiera. Później zobaczyła ją pani doktor. Poparzyła w gardełko, powiedziała że nosek ma zawalony glutkami, ale gardełko czyste. Zaniepokoiły ją opuchnięte nóżki Zuzi. Oznajmiła, że nie wygląda to ciekawie i ze względu na bakterię coli którą Zuz miała jakiś czas mogło dojść do niewydolności nerek ;/ powiedziała też, że są 3 stopnie niewydolności i napisze nam skierowanie do szpitala. Wystraszyłam się, bo z niewydolnością nerek już spotkaliśmy się u dzieciątka znajomej. Dostaliśmy skierowanie na badania na tzw "cito" krew i mocz. Pojechałyśmy do przychodni gdzie pani próbowała się wkłuć 2 razy i nic. Za 3 razem na dłoni znalazła żyłkę i udało się! Z moczem jak zawsze trudniej trzeba było dłużej poczekać. Wyniki tego samego dnia, kilka godzin później wysłali do naszej przychodni faksem. Pani doktor natychmiast zadzwoniła do nas po ich otrzymaniu. Myślałam, że powie mi o pakowaniu walizki żeby pojechać na oddział szpitalny, przeczuwałam najgorsze choć w głębi duszy miałam nadzieję, że nie wylądujemy w szpitalu przecież 20 lutego jedziemy na naszą rehabilitację. Babcia rozmawiała  z panią doktor i obie były w szoku, jej wyniki były podobno wręcz książkowe. Tak o to nie musiałyśmy się zbierać do żadnego szpitala. Jednakże gorączka nie mija, raz spada raz znowu ponad 38, 39.

Cały tydzień coś się działo przed samym przyjazdem do Zabajki terminarz normalnie pękał w szwach. W poniedziałek (18 luty) rano okulista - u którego czekaliśmy chyba z 2 h żeby posiedzieć tam 5 min. Dzięki Bogu oczka ma zdrowe, choć jedno w porządku. Tego samego dnia w tym samym budynku miałyśmy wizytę u pani nefrolog i tu już mniej ciekawie. Okazało się, że przez 16 dni musi brać leki, badanie moczu co 7 dni, badanie krwi po powrocie, kilka leków, usg nerek i zobaczymy co tam się kryje. Boję się tego strasznie. Przez ten cały szał ciał w przychodni spóźniliśmy się na Zuzową rehabilitację o tyle dobrze, że Leszek dobry chłop i poczekał na nas godzinkę. Po całej tej rehabilitacji szybko się ogarnęłam i fruuu do dentysty. Wtorek tym razem u ortopedy. Nr 20 więc skoro przyjmuje od godzin 9 spokojnie możemy być na 11 - nic bardziej mylnego. Gdyby nie uparta babcia pewnie kwitłybyśmy tam do 16 ... a tak koło 13 już uciekaliśmy. Ortopeda powiedział, żeby dać jej półorej roku jak sama nie wstanie wtedy pomyślimy o stabilizatorach .

Koniec o tej nerwówce. Już jesteśmy w Zabajce ale o tym wszystkim może jutro póki co ledwo żyję :)
Od 8.40 zaczynamy kolejno ; kinezyterapia, stymulacja wielozmyslowa, biomasaz, terapia zajeciowa, hipoterapia, masaż suchy, giger/ rotor, bioptron, magnetostymulacja :)) koniec około 18 :) a ja juz padam :))


 Zuzi ulubiony lew zawsze ma go ze sobą nawet teraz zabrałyśmy go do Zabajki:) i słynne przywitanie lwa :

                                                                  "Ahaaaaa"       :D



Na dziś to tyle! Uwierzcie moje oczy tego już nie wytrzymują:D