.

Image Map

czwartek, 12 maja 2016

Wakacjones zaliczones w połowie...

Dużo dzisiaj do opowiedzenia, aż nie wiem czy uda mi się wszystko ująć w słowach tak jak bym chciała. Ciągle namiętnie walczymy z samodzielnym jedzeniem Zuzi. Idzie to jak krew z nosa, choć nie powiem powoli małymi krokami do przodu. Ostatnio udało się samodzielnie zjeść kilka kęsów przy pomocy widelca. Było to bardzo świadome. Choć póki co Zuza nadal preferuje jedzenie rękoma. Nawet jak próbujemy dać jej coś do zjedzenia z widelca odmawia, za to jak podajemy jej to samo z ręki chętnie wcina... i weź tu zrozum kobietę?! ;)













Po jedzeniu czas na zabawę ulubioną ostatnimi czasy jest siadanie w pudełkach, albo wkładanie w nie misia. Pozbywa się wszystkich innych zabawek, aby opróżnić pojemnik tylko po to by posadzić w nim swoje pięć literek ;)











Nie wiem jakim cudem, ale udało nam się pierwszy raz w życiu wyjechać gdzieś na wakacje. Gdzieś gdzie nie leje całymi dniami jak w naszej pięknej Irlandii. Gdzieś gdzie nie jesteśmy z musu lub terapii. Gdzieś gdzie temperatura jest taka jaka powinna być. Zawitaliśmy do słonecznej krainy zwanej Teneryfą. 24 ℃ to powiedzmy normalna temperatura.


Pierwsze dwa dni możemy wyciąć z życiorysu. Zuza dwa dni przed wylotem była chora wymiotowała i miała gorączkę. W dniu wylotu już wyglądała dobrze temperatura była niższa i humor jej dopisywał. Wszyscy mówili jedz! tam też są lekarze jakby się coś działo. Ja pełna obaw chciałam odwołać cały wyjazd. Gdy w dzień wylotu Zuza czuła się lepiej postanowiłam lecieć bo przecież szkoda tylu pieniążków, a jak coś to się ładnie przygotuje dokumentacyjnie z Zuzią. Po kserowałam wszystko co tylko mogłam i miałam ciągle przy sobie. W samolocie Zuzia praktycznie cały czas spała, nie płakała ale znowu miała  temperaturę. W hotelu też spała z 38 stopniami nie chciała nic jeść dzień przed wylotem, w dniu wylotu też nic nie jadła za to dużo piła. Wieczorem mówię, że trzeba jechać do lekarza bo przecież takie wakacje to nie wakacje i trzeba Zuzie sprawdzić. Zadzwoniliśmy do całodobowego lekarza, który powiedział, że mamy jechać na Emergency. W obcym kraju gdzie nie każdy mówi po angielsku nawet nie wiedzieliśmy gdzie jest szpital. Na pomoc przyszedł tradycyjnie wujek Google. Znaleźliśmy szpital oddalony około 20 min od hotelu w Los Cristianos. Pani z recepcji odesłała nas do innego pokoju gdzie siedziało 3 pracowników. Pani ładnie zadawała tysiące pytań i poinformowała mnie, że jest to szpital prywatny i prawdopodobnie będę musiała zapłacić za wizytę bo karta europejska nie działa. Po spisaniu wszystkich informacji odesłała nas do pielęgniarki. Okazała się, że pielęgniarka jest polką :) zmierzyła temperaturę, zadała kilka kolejnych pytań i zaprowadziła do działu segregacji :) Podała Zuzi kropelki i powiedziała, że możemy troszkę poczekać bo mają lekki młyn. Zapytałam ją ile to może zająć powiedziała, że koło godziny. Od razu pomyślałam przecież w Irlandii zawsze czekamy duuużo dłużej. Przyszła pani doktor która prawie wcale nie mówiła po angielsku więc większość na migi, lecz gdy zajrzała Zuzi do gardła od razu powiedziała "antibiotico", wypisała receptę i tyle. Poprosiłam ją czy może zajrzeć też do mojego gardła bo bolało mnie z lewej strony i efekt ten sam " antibiotico". Często mamy infekcje gardła :( Kolejnym wyzwaniem było znalezienie jakiejkolwiek otwartej apteki o godzinie 24. Widziałam jedną nie daleko naszego hotelu i akurat miała dyżur. Pani tradycyjnie z prawie 0 angielskim za to baaardzo sympatyczna. Jakoś się dogadałyśmy  na mojej recepcie nie było moich danych więc sama wpisałam je długopisem  ;) i lek wydany. Zuza miała 2 kartki ze szpitala i pani w aptece nie zauważyła tej drugiej na której była recepta po 3 prośbie o spojrzenie na kolejna stronę oświeciło ją i z uśmiechem pobiegła po antybol dla Zuzi. Zapodałyśmy pierwsze dawki i grzecznie poszłyśmy spać. Kolejnego dnia Zuzia dalej nie była mega zdrowa, ale już wydawało by się że jest lepiej. Pojechaliśmy na przejażdżkę w koło wyspy.


Dojechaliśmy do Los Gigantes gdzie znajdują się klify sięgające do 600m. Piękny widok ;)




Z Los Gigantes wąskimi drużkami przemierzaliśmy wyspę. Ostre zakręty, wąskie drogi i piękne widoki górskiego krajobrazu zapierały dech w piersiach.. do tego te słońce.










Zuzi usteczka wyglądały okropnie mimo iż dużo piła, usta miała popękane i zakrwawione. Wazelina uratowała nam to słodkie usteczka!


Po wycieczce objazdowej Zuzia zasnęła a my usiedliśmy na balkonie co by się troszkę zrelaksować. Odwiedził nas nowy znajomy Pan chyba Gołąbek. Dokarmiany paluszkami był na tyle odważny żeby zbliżyć się na wyciągniecie ręki.





Na lotnisku zaraz przy wejściu rozdawali darmowe mapy, które okazały się całkiem przydatne.



Widok z hotelowego balkonu.


Hotel był tak ogromny, że szok. Na jednym z dziedzińców pstryknęłam małej focię ;)





Gdy Zuza wyglądała już na zdrowszą i gdy zjadła swój pierwszy posiłek wybrałyśmy się do jednego z większych parków na wyspie - Jungle Park. (Arona)


Na wejściu przywitał nas sztuczny krokodyl... a dalej było już tylko ciekawiej.



Zaraz po przekroczeniu kas zobaczyliśmy show. Pokaz ptaków różniastych boćki, orły, sokoły herosy :D latające tuż nad głowami. Pojawiały się znikąd. Treserzy latali jak opętani nawołując skrzydlatych. Widok ogromnego orła coś pięknego. Zuza na początku nie była zainteresowana, lecz gdy  blisko niej zaczęło się coś dziać starała się śledzić wzrokiem to co się tam tworzyło.












Piękny tukan nawet chciał się z Zuzią przywitać podskakując bliżej niej. Zuzi chyba podobały się jego kolory!



Pingwinki wygrzewały się na kamieniach więc w wodzie nie było ani jednego. To nie przeszkodziło Zuzi w zabawie z misiem :) a co misio też musi popatrzeć co się w koło dzieje.






Biedne świnki morskie na swoim wybiegu miały 3 miejsca do schronienia co i tak było mało. Sama chciałam złapać jedną i pokazać Zuzi. Nie udało mi się, aż w końcu jakaś pani zlitowała się widząc moje nieudolne próby i podała nam jedna. Zuzia ogólnie miała to w nosie. Dotknąć nie chciała tylko obserwowała. Nie wiem kto był bardziej w strachu ta świnka czy ja z Zuzia hehe.






Doszliśmy do miejsca gdzie raduje się buzia każdego łakomczucha - LODY. I nawet Zuzia nie odmówiła. Najsmaczniejsze były pistacjowe mmmm niebo w gębie. Tuż poniżej nazwijmy to restauracji był basenik z fokami. Za dodatkową opłatą można było wejść z nimi do basenu.







Park ogromny, ścieżek, ścieżeczek od groma. Trafiliśmy na ogromną klatkę do której można było wejść i gdzie latało lub siedziało wiele ptaków. Gdzie tylko się spojrzało to inny rodzaj skrzydlatego.



Ta oto biała franca niczego się nie bała. Usiadła Zuzi tuż za plecami i nawet odganiana nic sobie z tego nie robiła. Wzięłam Zuzę na ręce bo pomyślałam, że jeszcze ją dziubnie, a tego to mi nie brakowało do szczęścia. Ptaszyna z daszka przesiadła się na ramę, z ramy na siedzisko i zadowolona chwile się powoziła.


Niczego nie świadoma - bo przecież jesteśmy w klatce z ptakami - spojrzałam w dół i osłupiałam. Wielkie jaszczury tuż obok nas. Jeszcze sobie pomyślałam ze im coś odwali i schowają się do naszego wozu:)














































Zuza na pełnym relaksie ... ;)





Piękny ogromniasty park choć szkoda było mi tych ptaszyn na krótkich rzemieniach, które chciały polatać a nie mogły. Takie uroki turystycznych miejsc wszystko aby zadowolić klienta, a o zwierzątkach już myśli się mniej. Mimo wszystko był to dobry dzień i dużo wrażeń.



W hotelu Zuzia odzyskała siły na psocenie i pomalowała kafelki - a co się będzie przejmować. ;)


Dotknąć chmur nabrało na Teneryfie innego znaczenia. Wjeżdżając w górę chmury wręcz odpoczywały na ziemi. Nie mogłam się napatrzeć jak blisko "nieba" jesteśmy. Poczuć się przez chwilę jak pilot samolotu który wlatuje w chmury. Niby nic a jednak ucieszyło.





Powyżej było już tylko piękniej. Zaczęły pojawiać się drzewa i inne zieloności. Zniknął na chwile widok suchej ziemi. Wjechaliśmy ponad chmury !










El Teide - czynny wulkan na Teneryfie. Mieliśmy wjechać na górę ale jak okazało się ile tam ludzi i że ciężko było by z Zuzą stwierdziliśmy, że może w drodze powrotnej, a jak nie to innego dnia.






Następnego dnia wybraliśmy się do Loro Parque. Wejście iście królewskie jak w Chińskiej dynastii :)








Pingwiny to zwierzątka które u Zuzi już od małego zamieszkały w serduszku. Jako mały brzdąc (choć teraz też duża nie jest;) ) była w oceanarium w Dingle gdzie pingwiny przypadły jej najbardziej do gustu! I tak ta miłość ciągle trwa. Zapatrzona w nie bez pamięci. Pingwiny leniuchowały na skałach gdzie chłodziły się pod spadającym lodem, inne pływały, a całość oglądałyśmy z ruchomej platformy.











Gdy skończyła się sala z pingwusiami oczom naszym ukazała się piękna ławica zamknięta w tubie. Ile tych ryb tam było nie mam zielonego pojecią - wiem że było ich od groma. Tuba miała spokojnie z 10 metrów jak nie więcej ciągła się na wysokość 3 pięter na oko :) Zuza jak zahipnotyzowana.



Szybki wjazd do sklepu... ;) aaa jak jak wchodzić na imprezę to tylko z rozmachem! :D







Załapaliśmy się na końcówkę pokazu z foczkami. Cóż za mądre stworzenia! Bardzo śmieszne show :) Nawet butelki do śmieci potrafią wyrzucić!:D





Meduzy oh te meduzy . Niby to sama woda, a jednak przyciągają oko. Zamknięte w akwariach z kolorowymi światłami robiły wrażenie swoją różnorodnością. Zuzi też się podobały . Ona lubi takie żelki ;)










Z meduzowej hodowli mieliśmy iść na pokaz Orek . Okazało się jednak, że w czasie w którym jesteśmy prowadzone są czynności naprawcze itd. i pośladek nie widzieliśmy nic a to miała być największa atrakcja parku. Po powrocie do domu chciałam zobaczyć jakiś pokaz z orkami z tego parku i trafiło mi się takie oto nagranie


Alexis Martinez podczas treningu został zabity przez  jedną z orek- Keto. Od tamtego czasu trenerzy nie wchodzą z orkami do wody. Szkoda chłopaka 29 lat całe życie przed nim. Szkoda również orek, że dla ludzkiej zabawy muszą być w zamknięciu. Chciałabym móc zobaczyć je kiedyś na wolności.






I coś co zrobiło na mnie wrażenie. Lecznica, sierociniec, wyklówalnia zwał jak zwał. Możliwość zobaczenie świeżo co wyklutej papugi czy operacji wykonywanej np przy złamanym skrzydle bezcenne. Było też pomieszczenie w którym trzeba było zachować ciszę gdyż panie pracowały tam z papugami jeden na jeden udowadniając, że są to istoty bardzo inteligentne. Papugi wykonywały różne zadania, długo tam nie byliśmy  bo się cicho zachować nie potrafimy :)












Co najbardziej mnie rozbawiło na całej Teneryfie to "petunie" . Doniczki z owymi pięknościami są przy koszach, przy wejściach do hoteli itd.... a ja myślałam, że to tylko zdjęcie z demotywatorów. Hahaha



W drodze do domu Zuzia padła jak kawka. Dużo emocji i wrażeń i sen pierwsza klasa.


Kolejny wyjazd nad chmury! Piękności. Przy zjeździe przez chmury padało poniżej znowu szare chmury a w oddali osłonecznione miasto.




Zuzia już całkiem zdrowa, choć dalej na antybiotyku więc była szansa na pierwszy basenowy wypad. Aqualand w Costa Adeje. Kompleks basenów z kilkoma zjeżdżalniami. Zuzia miała kilka podejść aby zanurzyć dupkę w wodzie. udało się choć głębiej się nie zapuszczała. Grzecznie bawiła się przy brzegu. Ze zjeżdżalni nie chciała jechać więc jej nie zmuszałam. Obserwowała dzieci jak się bawią. Kurcze gdyby Zuzia była zdrowsza w sensie takim chodząco rozumnym był by to dla niej raj. Tak czy siak była szczęśliwa. Pokazywała paluszkiem na wodę gdy siedziałyśmy na leżaku. Uśmiechała się - musiało się jej podobać!























Dzień wcześniej Zuzia zgubiła swojego ukochanego misiowatego. Okazało się ze jak następnego dnia szliśmy do samochodu misiowaty leżał na trawie. Nocka pod gołym niebem zaliczona - jak się ucieszyłam , że się znalazł. Dlatego następnego dnia gdy byliśmy w Aqualandzie Zuzia postanowiła wykąpać swojego przytulaka. Oj moczył się chłopak moczył. Aż z niego ciekło.


W oczekiwaniu na show definowy. Zuzi baaardzo spodobały się delfiny w JunglePark. Początkowo była lekko wystraszona jak delfiny wyskakiwały z wody, ale gdy już zajarzyła o co chodzi to wypatrywała w którym miejscu się pojawią. Śmiała się do siebie podczas pokazu - czyli kolejny element wyprawy który się jej podobał!




Żeby nie było, że Teneryfa to tylko słoneczna wyspa - tam tez może padać! Tęcza z balkonu!


Kolejny dzień kolejna wyprawa tym razem najbardziej rozleklamowany park na Teneryfie - Siam Park . Park moim zdaniem nie dla dzieci poniżej 10 lat. Ogólnie dla mniejszych nie ma tam co robić. Mega dużo strasznych ;) zjeżdżalni dla odważnych. Ja już raczej do tych strachliwych należę. Choć gdybym była tam z ekipą bez dzieci to każdy z nas by poszalał :D Mimo wszystko znalazłyśmy dla siebie kąt!:D Z dużym basenem na którym co jakiś czas była sztuczna fala. Choć raz dupkę zamoczyłyśmy.





Jedyne miejsce (nie licząc rwącej rzeki ) dla młodszych dzieci. ;)



Szalona zjeżdżalnia ;) Zuzi bardzo podobał się plusk wody przy zjazdach . Wpatrywała się ojjj strasznie!







The Tower of Power - masakiera zjeżdzasz w dół pod kątem 80 stopni wpadasz w rurę w koło której pływają rekiny. Ja nie dałabym rady! :)



















Po basenowej imprezie przyszła pora na wykorzystanie ogromnej wanny jaką miałyśmy w łazience. Nalałam Zuzi wody do pełna ale miała radochę. Ulubioną zabawką tego dnia  był gumowaty pingwin i żółw. Mówiłam już że uwielbia pingwiny :D





W dzień wyjazdu mieliśmy wjechać na wulkan. Decyzja zapadła jednak inna porobić zakupy, dopakować torby, oddać samochód i na lotnisko. Na teneryfie jest meeeeeega dużo plantacji bananowców, gdzie się nie obejrzysz tam banany.


Znowu dojechaliśmy do Los Gigantes. Gdzie kupiliśmy resztę potrzebnych rzeczy i pamiątek.










Objechaliśmy wyspę w koło ;) w drodze na lotnisko. Guagua piękna nazwa przystanku ;d













Dojechaliśmy do plaży na której byliśmy kilka dni wcześniej. Piasek na plaży został zwieziony z Sahary. Oryginalnie podobno plaża była bardziej kamienista z czarnym piaskiem. Piękna długa plaża. Gdy byliśmy tam pierwszy raz w dwóch knajpach leciała hiszpańska muzyka ludzie tańczyli, śpiewali i śmiali się w niebo głosy . Nie chciało się z stamtąd jechać. Las Teresitas w Santa Cruz de Tenerife.










Mała plażyczka po przeciwnej stronie Las Teresitas.





Szybka drzemka w drodze na lotnisko.



I to tyle z naszej wycieczki. Wyspa ładna choć dla mnie osobiście troszkę nudnawa. Mało się tam dla mnie dzieje. :D Tzn są atrakcje itd ale na dłuższa metę można się tam nudzić. No chyba, że jest się typem imprezowicza. Wolę moją Irlandię gdzie nie wiadomo co spotka cię za rogiem. Może jeszcze kiedyś tam wrócimy chociażby po to żeby wjechać na wulkan, zobaczyć piramidy bo na to brakło czasu. Może inaczej bym na to patrzała gdyby Zuza biegała i gdybyśmy mogły używać innych szlaków niż te przystosowane do wózka. Teoretycznie miałam nosidło, ale ramiona spalone, Zuzia już swoje waży :) Może następnym razem o ile tam się wybierzemy Zuza będzie śmigać. Nałapałyśmy się troszkę słońca na 3 tygodnie starczy :) Już 27 maja lecimy do Polski na kolejny miejmy nadzieje owocny turnus ;) Druga połowa wakacji ciągle przed nami!